B-Boy - Odpowiedzialność, wolność, radość...
Autor: Robert "Jamnik" Jamiński
Dzisiaj jest wigilia, dla mnie to najbardziej wyjątkowy dzień w roku. Nie tak wyjątkowy jak kiedyś, ale w środku walczę o jego wyjątkowość. To trochę jak bitwa z wiatrakami, ale nie poddam się, bo i czemu? Dzisiejsza wigilia nie wiele ma wspólnego ze śniegiem, mogę śmiało powiedzieć, że pachnie wiosną. Nawet przebiśniegi, gdyby zeszły, były by zdziwione, że nie muszą się przez nic przebijać. To chwila dla mnie, moment pomiędzy spacerem z synem, a malowaniem białego drzewa na szarej ścianie.
Jest jeszcze trochę czasu do pierwszego spotkania z rodziną – czeka nas dzisiaj aż trzy spotkania. Jeśli mój syn podejdzie do tych spotkań tak, jak do dzisiejszego spaceru to wszystko pójdzie bardzo sprawnie i przyjemnie. Zawsze, gdy wychodzę na spacer z synem, traktuje to jako pewną przygodę i swoiste wyzwanie, pokazania mu tego, co ja odkryłem i pokochałem w tutejszych terenach. Gdy widzę jak on patrzy na proste rzeczy, jaki jest głodny wyzwań, jak jest prosty i szczery, jak nie kryje emocji. To widzę w tym esencję tańca, takiego, jakim powinien być. Tak jak wspomniałem dzisiaj wigilia, godzina 13:20, a ja chcę napisać, czym dla mnie jest bycie B-Boyem. Podkreślam – dla mnie!
Kilka razy w tygodniu przychodzę na sale taneczną. Wypakowuje z plecaka rzeczy, zmieniam buty, od zawsze jest to jeden z dwóch modeli firmy Adidas. Zakładam podkoszulek na ramiączkach, skarpety za kostkę, czarne dresy, snapback na głowę i staje się tancerzem w pełnej zbroi. Trenuje tak ciężko jak to możliwe, technikę, ruch, muzykalność – wszystko to, co trenuje każdy tancerz. Trening się kończy, zmieniam buty, chowam spocone rzeczy do plecaka, wyłączam muzykę. Zamykam za sobą drzwi od sali i staje się B-Boyem.
Ale jak to? Nie byłeś B-Boyem na sali? Oczywiście, że byłem. Dla każdego bycie B-Boyem to coś innego. Słowo "B-Boy" nie zawsze jest odpowiednie do zdefiniowania osoby tańczącej Breaking, tak jak słowo "Tancerz" nie zawsze jest odpowiednie by zdefiniować osobę, która tańczy.

Bycie B-Boyem to dla mnie pewien poziom rozwoju, poziom, z jakiego patrzymy na świat, poziom odpowiedzialności za swoje czyny, odpowiedzialność za swoje otoczenie, na które wpływamy poprzez pryzmat foundation.
Ja staję się prawdziwym B-Boyem, gdy wychodzę z sali, to właśnie tam toczę najprawdziwsze bitwy i to właśnie tam życie stawia najcięższe wyzwania. Na sali jedynie szlifujemy umiejętności radzenia sobie z tym, co nas czeka poza salą. Na sali jestem tylko uczniem/studentem breakingu, uczę się go rozumieć. Natomiast poza salą jestem jego praktykantem, sprawdzam czy to, czego uczę się na sali, pozwala mi odkrywać i rozumieć otaczający świat.

Gdy podjedziesz na stację benzynową i tankujesz, to możesz później zrobić na tym paliwie mnóstwo kilometrów. Całą masę dobrych lub złych rzeczy. Bez paliwa nie zrobiłbyś nic... Właśnie po to ja chodzę na sale. Tankuję. Czasem do pełna, czasem nie. To czy jestem dobrym kierowcą b-boyingu okaże się dopiero w drodze. Ważne by paliwo było dobrej jakości, a to również zależy od nas samych. Tak to właśnie przyrównałem treningi breakingu do stacji benzynowej. Co będzie następne?
Te rozważania napisałem właśnie dzisiaj, bo dzisiaj jest ten wyjątkowy dzień, ale podwodem, który tak naprawdę mnie popchnął do napisania czegokolwiek, był właśnie dzisiejszy spacer z synem, o którym wspominałem. Gabriel ma 17 miesięcy, a patrząc na niego natychmiast dostrzegam moje braki w kwestii bycia b-boyem. Bycie b-boyem w pewnym wieku dla wielu osób jest zapewne byciem dorosłą osobą, postrzegająca otaczający świat przez pryzmat hip-hopowej kultury tanecznej. Ja osobiście z dorosłości biorę wyłącznie to, co jest konieczne. Odpowiedzialność za bliskich, rodzinę, zapewnienie im warunków do życia. Odpowiedzialność za swoje decyzje, te życiowe jak i te dotyczące kierunków rozwoju moich podopiecznych. Jestem też uczulony na punkcie dawania słowa, jak coś mówię to tak robię. Niekoniecznie natomiast chcę zaakceptować dorosłość taką, jaką postrzega ją ogół. Taką, która wiąże się z opanowaniem, powagą i nudą. Mówiąc szczerze, w dupie mam czasami właściwe zachowanie, uniemożliwiające wyrażenie prawdziwej emocji. To już nawet nie tyle nie właściwe, co wręcz nie zdrowe dla ducha i dla ciała, mój wujek właśnie z powodu tłumienia emocji ma straszne problemy z sercem. Jak to powiedział mi ostatnio: "Mogłem w życiu kilka razy kogoś porostu jebnąć, jemu się należało, a ja przynajmniej miał bym zdrowe serce". Coś w tym jest. B-boying to prawda – B-Boy to prawda.

Kolejną kwestią, jaka wpływa na moją B-Boyową świadomość jest sport. Ze sportu podobnie jak z dorosłości, biorę tylko to, co bardzo mi się podoba, a usuwam to, co przeszkadza mi w byciu sobą. Ze sportu ukradłem podejście do ciała, jedzenia, suplementacji, fizjoterapii, metody treningowe, sposoby przygotowania podopiecznych i mnóstwo wiedzy, której nie mogłem odszukać w tańcu. Na drugi tor zeszła jednak rywalizacja i nastawienie na wygraną czy wynik. I poleciał hejt... Na b-boya, który unika walki. Lubię walczyć, uwielbiam koła, ale nie jest to dla mnie najważniejsza rzecz. Mój b-boying to bardziej sam proces tworzenia niż wynik czy cel. Uwielbiam to, że cel jest u mnie efektem ubocznym, co nie znaczy, że do niego nie dążę. Każdy B-Boy kocha stawiać kropkę nad "i". B-Boy przede wszystkim tańczy i to z tańca musi czerpać najwięcej. Ja czerpię z niego kreatywność, wolność, możliwość wyrażenia siebie. To samotność i współpraca w jednym. To też smak i odpowiedzialność za ten smak, zarówno swój, jak i swoich podopiecznych. I przede wszystkim muzyka, bez której jak mawiał gwiazdor Internetu Kononowicz: "Nie będzie niczego". To wszystko ma jednak sens tylko wtedy, gdy te wszystkie wymienione wcześniej rzeczy, są poprzedzone jedną rzeczą, którą posiada mój syn, a której nie posiadam ja. Głodem radości z najprostszych rzeczy. Cieszy się, że idzie, cieszy się, bo liście, cieszy się jak pada, cieszy się jak mnie widzi, cieszy się, bo się przewrócił, cieszy się, gdy leci muzyka. Gdy słyszy muzykę, natychmiastowo zaczyna tańczyć. Ale nie tańczy tak jak ja, on tańczy i całym swoim ciałem cieszy się z tego, że tańczy.
Usłyszy muzykę i to sprawia mu niczym nieskrępowaną radość. Jego ciałem porusza radość- a nie mięśnie.

Gdzieś w dorosłym życiu o tym zapomniałem. Ty pewnie też. B-BOY to przede wszystkim radość z tego, kim jestem, co robię, jak żyję. Gdyby mój syn miał zdefiniować to słowo, powiedziałby, że "bycie b-boyem to radość z tego i z tamtego, i tamtego... "
Często wspominałem tu o odpowiedzialności. Kocham miejsce, w którym mieszkam, tak jak kocham kraj, w którym mieszkam. Nie zamieniłbym Jaszczowa nawet na domek na Hawajach. Może to dla tego, że nie lubię zmian, a może dla tego, że jestem głupi. Moi znajomi chcą uciekać stąd jak najdalej i jak najszybciej. Rozumiem ich, ale w sercu bardzo to przeżywam. Jest mi przykro i smutno – to dziecinne, ale co poradzę. Ja natomiast czuje się odpowiedzialny za tę miejscowość, to ta okolica mnie wychowała i ukształtowała i jestem dumny, że smak, który przekazuję w tańcu jest właśnie Jaszczowsko – Milejowski.
Zabieram syna na spacery po okolicy w miejsca, w które zazwyczaj nie chodzą rodzice z dziećmi – bo nie ma chodnika... Takie czasy. Robię to dla tego, że chcę by zasmakował w smakach, które pokochał jego ojciec, jeśli spróbuje i wypluje – zrozumiem. Przynajmniej ja w środku będę pewien, że pokazałem mu swoje serce. Z mojego powodu moi tancerze również mają w sercach zagnieżdżony okoliczny smak. Czy tak bardzo jak ja? Wątpię.
W każdym razie, dla mnie bycie B-Boyem to również odpowiedzialność za przekazywanie smaku miejsca, w którym się urodziłem. Każdy B-Boy, nie ważne jakie ma priorytety, powinien dbać o tradycje, smak swojej miejscowości i swojego życia. Powinien być dumny z miejsca, w którym się wychował i z którego pochodzi. Czy widziałeś kiedyś by Crazy Legs wstydził się tego skąd pochodzi? Ta odpowiedzialność pozwala zachować w tańcu coś więcej niż ruch. Pozwala zachować w nim swoją rodzinę, znajomych, miejsca, nauczycieli – siebie.

Wychodzę z założenia, że jeśli ludzie nie cierpią mojej miejscowości, uważają, że to miejsce bez perspektyw, zadupie, w którym nie da się nic zrobić. To musze tańczyć tak dobrze, by pokochali mój taniec, nie wiedząc, że jest niczym innym jak ruchowym odzwierciedleniem tego, czego tak nie lubią. Czy to nie jest tak samo jak z breakingiem w czasach, gdy powstał? Bronx uchodził wtedy za miejscem, które prowadziło donikąd, nie miało perspektyw, łatwiej było tam zginąć niż żyć. Tylko chęć wyrażania emocji przez sztukę, kreatywność i upór ludzi sprawił, że z niczego stworzyli coś, do czego przekonał się cały świat. Ludzie kupili Hip Hop w większości nie wiedząc, kto właściwie za nim stoi i skąd pochodzi. Literka "B" w słowie "B-Boy" ma wiele znaczeń. Jednym z nich jest "Break”, w którym nie chodzi o "taniec połamaniec" chodzi o przełamywanie rutyny, łamanie utartych schematów. To odpowiedzialność za smak swojej osoby, wizerunek swojego otoczenia i zobowiązanie do bycia zajebiście nieszablonowym.
Odrobina tekstu z mojej strony w twoja stronę. Leżakowała bez powodu całkiem spora ilość czasu. Jeszcze dużo takich leżakuje. Jeśli ten wpis cię zainteresował daj mi znać, a może coś z tej obsypanej kurzem sterty również ujrzy światło dziennie. A na ten moment dziękuję ci za poświęcony czas.
Pozdrawiam. Jamnik.