Świat tancerzy postrzegany przez osoby nietańczące
Autor: Olga Szerszonowicz
Artykuł to tekst nagrodzony wyróznieniem w drugiej edycji konkursu literackiego „Napisz Taniec”. W kategorii osoby dorosłe.
W mojej nie za długiej karierze tanecznej spotkałam się już z wieloma reakcjami dotyczącymi tańca i tancerzy. ,,Tańczysz? Ale ,,cringe.”; ,,Wooow, to było coś, jak ty to robisz?!”; ,,Wnusiu, wnusiu, pokaż babci jak ty tam pląsasz”; ,,The Royal Family... eee nie znam” ; ,, Chcesz być tancerką? Nie zarobisz z tego... jednemu na sto tysięcy się udaje.” Tak..... To może dawać do myślenia, że jednak tancerze są odrobinkę- odrobinkę bardzo nie rozumiani. Ale ja też niegdyś byłam jedną z tych osób, w skrócie- nie miałam pojęcia o co chodzi....
Poprowadzę te rozkminy przez moją historię i obserwacje tego szalonego świata. Przyznać muszę tutaj, że niezły ze mnie ,,overthinker” . Zanim zaczęłam chodzić na zajęcia, totalnie wszystkie choreografie i układy miały jedną genezę- ktoś ma łeb jak sklep i to po prostu wymyślił bo ma talent nie wiem... tańczy od bobaska itd. Było tak- albo ktoś umie tańczyć, albo nie- wyjmiesz oko? Nie wyjmiesz...Oglądałam różne filmiki na YouTube i zachwycałam się tymi dwuminutowymi połączeniami ruchów i nie byłam w stanie ich rozróżnić. Te kolejne kroki były dla mnie jednym zlepkiem i wtedy nigdy- podkreślam nigdy, nie pomyślałabym, że którykolwiek z nich może mieć jakąś genezę. Nie myślałam nad tym czego dana osoba używa wykonując dany krok, jak przenosi ciężar ciała, z jakiego stylu wynosi się ten krok, z jaką określona energią powinien być wykonywany. Nie wiedziałam, że krok może posiadać jakieś ograniczenia narzucone przez styl, kulturę taneczną, środowisko taneczne- a gdzie tam! Krok to krok i mogę go tańczyć jak mi się żywnie podoba.... mocno, słabo, nikt się nie czepi...ale czy na pewno? Czy byłam świadoma, że jak będę robiła w dancehall'u klatkę na dziesięć procent to przyjedzie jakaś wielka dzika Jamajka i zjedzie mnie od góry do dołu i jeszcze kokosem walnie w głowę? Czy miałam świadomość, że jak robić bansy... to robić bansy! Zaskoczę was- nie.
Dlatego tym bardziej zagłębiałam się w ten świat, jeździłam na warsztaty, obozy, rozmawiałam z różnymi sztosami z tańca, instruktorami i moimi znajomymi tancerzami, tym bardziej ta czarna magia zamieniała się w....magię tańca.
Jak to w ,,Ojcu Mateuszu” wszystko zaczęło się układać, łączyć, niejako rozjaśniać. I tak rozjaśnia się powoli do dzisiaj i najlepiej żeby ten świat tańca nie przestawał zaskakiwać i się poszerzać.
Pamiętam te momenty na obozach tanecznych kiedy cała sala po paru godzinach zajęć łapała w końcu vibe danego stylu min. waackingu i potem będąc nauczonymi już paru podstawowych kroków, groovu jaki panuje w waackingu i historii stylu- bawiliśmy się tym i urządziliśmy jeden wielki jam taneczny z muzyką disco. Potem filmiki z osobami tańczącymi waacking miały już większy sens i zamiast wielu znaków zapytania dawały inspiracje i chęci do rozszerzania tego. Chodzi mi tu o to, że ten cały świat tańca jest tak szeroki, że naprawdę trudno go pojąć będąc tancerzem, który praktykuje jeden lub dwa style, a co powiedzieć o tych ludziach, którzy w ogóle nie tańczą. Nie wspomnę tu o typowym wujku na weselu, który nawet nie świadomie złapałby wszystkie style taneczne oby mu puścić muzykę...Ta charyzma, ten luz... nieziemskie po prostu. A tylko go ktoś spróbuje przebić na parkiecie- nie polecam.
Zaczepię teraz o moich rówieśników, osoby z klasy, czy ogólnie kwiat polskiej młodzieży. Bo tu historia jest jeszcze inna. Tu się kłania tzw. nie wychodzenie poza szereg i pozostanie ,,cool”. A czy taniec i uznawanie siebie za tancerza z większym czy z mniejszym warsztatem jest ,,spoko”? Hmmm tu bywa różnie. Po pierwsze, czy wszyscy kojarzą tych typków spod Biedronki tzw. ,,dresy”, czyli ludzie ładnie mówiąc, nie tknięci zbytnio światem artystycznym i aspektami sztuki? No właśnie- dla nich taniec z nóżki na nóżkę to max, a jak zrobią obrót wokół własnej osi to już Ameryka, Nobel, medal im się należy. Oczywiście i tak bardzo dobrze- czego od nich można wymagać – taka ich natura, taki ich skill i im więcej do życia nie potrzeba...Potrzeba? No nie...
Widząc więc pewnego razu na akademii w szkole taniec mojej grupy, targają nimi zapewne następujące myśli: ,,Ooo fajne dziewczyny tańczą.”; ,,Jakoś tu się tak nagle przesunęły, miejsca zmieniły..”, bądź te bardziej negatywne : ,, Kiedy koniec...jaka ładna dziś pogoda....jeju jaki ,,cringe” , po co one w ogóle się pchają, nikt nie pytał.” Ci młodzi ludzie nie mają zielonego pojęcia co się za tym wszystkim kryje, więc jedyne co im pozostaje to docenienie tego. Docenienie i szanowanie czyjejś pasji. Jako amatorska tancerka i możliwe, że większość tancerzy by się ze mną zgodziło, myślę, że to, co chcemy osiągnąć takim występem czy wszelakim pokazaniem naszego tańca jest fakt wzbudzenia czegokolwiek: emocji, klimatu, chwili zastanowienia, poruszenia widza. Nie chodzi tu o łzy i wzruszenia, bo to jest w większości możliwe w przypadku jazzu czy baletu. Mam tu na myśli aspekt takiego zjednoczenia, poczucia tej muzy razem. Oddziaływanie na widza ruchem, energią, mimiką, postawą ciała. Wkroczenie i zatrzymanie się na te trzy czy dwie minuty w jakimś określonym miejscu np. w razie hiphopu w starym opuszczonym garażu, ulicy Nowego Yorku, w centrum siedziby jakiegoś gangu. Nawet może być i na Jamajce i wyobrażenie sobie dzikiej Jamajki z kokosem w ręku. Taniec, to w sporej części integracja, zachęta do wspólnej chwili z muzyką. Ja bym nic nie miała do tego, jakby taki dres wszedł wtedy na tą scenę i bansował razem z nami. Przynajmniej to poczuł! Już nie ważna cała techniczna część. Bardzo bym chciała, żeby praktycznie zawsze ludzie ,,z zewnątrz” wynosili coś z tanecznego występu- czy uśmiech, czy jakiś nietrudny krok jako inspiracja na kolejną imprezę.
Ostatnio będąc razem z moją koleżanką w tzw. ,,szkolnej kanciapie”, z której puszczana jest muzyka na przerwach -tknęła mnie myśl. Ja jak to ja, tańczyłam sobie tak na minimalu do jakiejś nuty i zauważyłam, że Emilka (ma na imię Emilka) też coś tam próbuje, więc mówię do niej: ,,Dawaj dawaj, nie wstydź się”. Zaczęłam wtedy trochę uświadamiać jej , że fakt mojego tańca i praktykowania go, nie znaczy, że ona musi porównywać się do mnie czy próbować na siłę robić to lepiej. Oby dobrze czuła się w swoim tańcu i nie zastanawiała się nad tym czy to dobrze wygląda i czy ja, jako ,,ogarnięta w temacie” patrzę i oceniam. Taniec to też to, w co pod wpływem muzyki i momentu się wczujemy i nikt nie może odebrać nam radości i ekscytacji z tego. Taniec nie jest czymś, co można sądzić w ludziach nietańczących. My, tancerze, możemy nawet wykorzystać ich postawę jako przypomnienie, by we freestylu w domu czy na treningu zapominać czasami o technice i dokładności, a zamiast tego, porwać się muzie i dać wolność naszemu ciała- ruchy bez zobowiązań.
Nawiązując jeszcze do kwiatu polskiej młodzieży, ale też wliczają się tu dorośli- niektórzy naprawdę podziwiają i doceniają talenty tancerzy. Zauważyłam jednak, że mają trochę inną hierarchię tego co robi efekt ,,wow”. Oni często muszą zobaczyć show, co niekoniecznie jest tym samym ,,wow” w tanecznym świecie. Podnoszenia, akrobacje, gwiazdy, szpagaty, wymyślne, skomplikowane kroki, ale także strój w cekiny, kolory czy inne piórka kuropatwy...
Naprawdę trudno znaleźć osobę, która zachwyciłaby się tancerzem w luźnej koszulce, spodniach od piżamy, tańczącym w domu na dywanie. Artyści właśnie czasami tak się prezentują- w codziennych warunkach, gdzie jasno chcą pokazać taniec jako taniec, a nie jako show, ledy i te piórka...
W sumie o to im chodzi, żeby widz zwrócił wtedy uwagę na ruch, a nie na otoczkę tego ruchu. Muszę stwierdzić, że ruch bez tego całego backstage'u musi być naprawdę dobrze wykonany bo żadne efekty, miejscówa itd. nam tego nie nadrobi. Jak tańczę hiphop w nieluźnych dresach, przylegającej bluzce (wyglądam wtedy jak modliszka...albo przecinek) w pokoju to czasami serio trudno jest mi się wczuć i zrobić to dobrze, niż jak jestem na sali w grupie i cała sala jest w tym klimacie brudu ulicy.
Aż mi się przypomniało jak moja babcia, albo ciocia wypowiada sławne zdanie- ,,Chodzisz tak na te tańce... zatańczyłabyś nam coś.” Wtedy wszystkie oczy zwracają się ku mnie...co z tego, że np. mam na sobie sukienkę- nie, tańcz. Jednak co jest wspaniałe i nawiążę do tematu- są to znowu, osoby niezwiązane z tanecznym światem, więc co bym nie zatańczyła powiedzą: ,,Ślicznie, brawo, taka zdolna dziewczyna i popatrz kawalera nie ma. Nie ma co bić świni na wesele...” Dobra, przesadziłam, ale tak jest – jak się dziecko w moim wieku rusza jakkolwiek to już jest dobrze. Zawsze tylko pytanie -czemu nie taniec ludowy...
Moja rodzina widzi tylko dwa aspekty- wygrać jakiś np. turniej, albo przegrać; stać w pierwszym rzędzie, albo ,,świecić tyłami”. Nie ma za bardzo tego pośrodku bądź samego faktu ciężkich przygotowań. Albo bitwy- również wygrać bądź przegrać. Ogółem batelki to ważna sprawa, bo dla mnie obserwacja bitew jest myślę największym centrum i źródłem inspiracji. Tylu ludzi, każdy ma inne flow, inny styl – czego chcieć więcej. Nawet przegrani są potem zaczepiani i są im składane gratulacje i miłe, ciepłe słowa. Każdy ma inny gust, także można po takich bitwach podejść do jakiej osoby się chce i powiedzieć: ,,Słuchaj stary- szacun, może i nie wygrałeś, ale dla mnie pozamiatałeś.” Czasem jest to nawet lepsze od jakiegoś wielkiego tytułu.
Wrócę jeszcze do aspektu samego odbioru ruchu tancerza przez ,,zewnętrznych śmiertelników”...Była sobie lekcja wychowania fizycznego i zostałam poproszona o zrobienie tanecznej lekcji. Ten entuzjazm na twarzach moich koleżanek był niesamowity...a raczej jego brak. Zrobiłam im wtedy mały układzik z elementami housu,, ale tego już nie wspominałam, bo wiele by im to nie mówiło. Tak nie obrażając nikogo...zauważyłam, jak ważna jest w ogóle świadomość własnego ciała, ruchu i może głupio to zabrzmi, ale także jak czymś poruszać. Nawet sama zaczęłam zwracać na to uwagę u siebie i rzeczywiście w wielu ruchach nie czułam do końca co się z moim ciałem dzieje. Nie mogłam określić jak jest położone, jak wygląda- dopóki nie spojrzałam w lustro i nie ogarnęłam tego. Podobnie jest z muzyką. Co innego słyszały dziewczyny, a co innego ja chciałam żeby usłyszały i w trakcie nauki układu dopiero zauważały tam bity i dźwięki, które gdzieś tam są ukryte. To jest dodatkowy fakt: moją fav częścią tworzeniem choreografii jest właśnie wyszukiwanie takich tajemniczych jak Gustaw z IV części ,,Dziadów” dźwięków, melodyjek czy zbitek bitów. Polecam gorąco- Olga.
Tak samo na studniówce- podchodzę do DJ-a i mówię, a raczej krzyczę do niego czy ma on jakieś nuty Ariany Grande czy Taylor Swift (kocham Taylor Swift), a on do mnie, że do tego się nie da tańczyć. Myślę sobie kto nie umie ten nie umie...ja bym chętnie pofreestylowała, a nie disco-polo w kółku i umpu umpu. Rozumiem...o gustach się nie dyskutuje.
Tak już powolutku zmierzając do końca moich rozważań – zrobiłam research i zapytałam moich rodziców i siostrę tak prywatnie o zdanie. Dokładnie zadałam pytanie jak oni postrzegają taniec i to całe środowisko. Moja siostra bliźniaczka (niepodobna- ten drugi rodzaj bliźniaczki ) bez zastanowienia ( bo chodzi na ,,humana”) powiedziała, że uważa to za sztukę. Podziwia tych ludzi i sama chciałaby tańczyć jazz bo kocha to oglądać...niestety trochę nie chce jej się rozciągać, a z kątem prostym szpagatu nie zrobi... Moja mama twierdzi, że tancerze to ludzie pracowici, z dyscypliną, ale też czasem zbyt pewni siebie i egocentryczni. Pewnie miała na myśli tancerzy tańca towarzyskiego bo ja sama wiem z doświadczenia jak jest...nie pytajcie. Mama zwróciła też uwagę na muzykalność, poczucie przestrzeni i mówiła coś o dewiacjach, ale nie wiem o co chodzi...
Tato hmmm tutaj było prosto z mostu. W ogóle na początku pojawiły się pytania typu : ,,A po co ci moje zdanie, a kto pyta, a dla kogo to ma być”...także tak. Ale uznał ten świat za trochę demoralizujący i że tacy ludzie najlepiej żeby wzięli się do roboty – prawdziwej roboty. Spokojnie to było raczej w żartach, a raczej oby... Powiedział, że mają duży dystans do siebie i co interesujące – nie mogą wstydzić się eksponować i pokazywać swojego ciała. Szczerze nie wpadłabym na to, a to ważny aspekt. Przecież ciało to grunt i narzędzie tancerza, więc jak się go wstydzimy to jak mamy kochać tańczyć, jak mamy pokazywać nasze umiejętności?
Świat tancerzy i sami tancerze tworzą niesamowitą i przepiękną społeczność ludzi, którzy nie chodzą, a tańczą po świecie. Są to ludzie, którzy myślą inaczej, czują inaczej i egzystują inaczej, a w tym wszystkim są razem i mogą na siebie liczyć. To może brzmi zbyt pięknie, ale widok chłopa trzydzieści lat, który wzrusza się podczas freestylu, załatwia mi wszystko- nikt mnie nie przekona, że w tym nic nie ma , nic się nie kryje...to tam jest. Matfizy idące po szkolnym korytarzu, rodzina czy znajomi- każdy postrzega to inaczej, a może w ogóle nic o tym nie myśli. Taniec, to nie świat zamknięty, ludzie wchodzą do niego prawie każdego dnia nieświadomie. Chodzenie w rytm muzyki, która gra gdzieś w barze na ulicy, laska, która skacze na imprezie, pan, który jeździ tirem i buja się do ,,Whisky moja żono” - to też jest taniec. Może nie wciągniemy i nie namówimy ludzi do profesjonalnego tańca, ale zawsze możemy zapewniać ich o tym, że każdy ruch ich tańca do ich ulubionej piosenki, która sprawia im radość jest dobry- bo jest ich, bo czują się po prostu dobrze. Takie jest zadanie tańca- poczuć się w sobie dobrze i być niesionym przez muzykę. Mogą oni być naszymi przeciwnikami, a nawet wrogami, którzy będą nasz wyzywać od dziwnych i nienormalnych. Co wtedy robimy? A zgadzamy się. Tak, jesteśmy na swój sposób nienormalni, ale czy to źle? Czym jest normalność w takim razie? Bycie ,,normalnym”- dla mnie nudy...
Będę tańczyła w słuchawkach na ulicy – nienormalne, ale to jest ten moment gdzie życie czuje się inaczej. Może to film, może to ,,Euphoria”, ale ten kto by nas widział za pięć minut zapomni, a my nie zapomnimy. Ile jest piosenek o tańcu, ile ludzi tego chce, a wstydzi się. Pojawia się cel- ,,normalizowanie tańca”- wszędzie gdzie się da. Tańczmy.