Kiedy taniec przestaje być pasją
Autor: Katarzyna Sochal
Artykuł to tekst nagrodzony drugim miejscem w drugiej edycji konkursu literackiego „Napisz Taniec”. W kategorii osoby dorosłe.
6:00. Dzwoni budzik. Otwierasz oczy, wstajesz, spoglądasz przez okno. Dostajesz SMSa: „Hej, możesz wziąć za mnie zastępstwo dzisiaj o 15:00 w szkole podstawowej?”. Szybkie „OK” i życie toczy się dalej. Poranna rutyna, prysznic, śniadanie, pakujesz się na cały dzień i jedziesz na zajęcia. Prawie spóźniony pojawiasz się w szpitalu na praktykach. Pacjent za pacjentem, nie ma czasu na przerwę. Godzina 12:00. Wychodzisz lekko zmęczony, ale zadowolony z wykonanej pracy. W głowie tylko myśl o tym co wydarzy się później. Zajeżdżasz na hot-doga z energetykiem i od razu do pracy. Godzina 12:45. Wchodzisz do szkoły, zabierasz dzieci ze świetlicy i zaczynasz zajęcia. Mija godzina. Teraz wchodzi klasa druga. Kończysz zajęcia, odnosisz klucz do pokoju nauczycielskiego. Tam spotykasz swoich dawnych nauczycieli. Krótka wymiana zdań, wychodzisz ze szkoły. Jest godzina 14:30. Musisz jechać na zajęcia, które wziąłeś w ramach zastępstwa. Dzieci nieśmiało witają instruktora, którego widzą pierwszy raz na oczy. Musisz zdobyć ich zaufanie i dać się polubić. Pewnie więcej się już nie zobaczycie. Wsiadasz do auta. W drodze do szkoły tańca zjadasz przekąskę (na więcej niż niezdrowy baton bym nie liczyła). Musisz być chwilę przed zajęciami, żeby przygotować sobie salę. Wchodzą dzieci, lista, rozgrzewka, ćwiczycie choreografię, zmieniasz kilka ruchów, rozciąganie i do widzenia. Zaczyna następna grupa. Przygotowujesz ją do mistrzostw Polski. Nie możesz zawalić. Goni was czas, nie ma chwili na zabawę czy rozmowę. Zajęcia dobiegają końca. Pora na twój trening. Zbiera się ekipa. Rozgrzewasz się już po raz nie wiem który. Instruktor robi choreografię. Nie jesteś w stanie jej zapamiętać. Jesteś zmęczony, głodny i poddenerwowany, bo ci nie wychodzi. W myślach analizujesz jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Koniec twojej przygody tanecznej na dzisiaj. No w zasadzie to nie do końca, ale o tym później. Wracasz do domu. Albo zjadasz resztki z lodówki, albo już sobie odpuszczasz i nic nie jesz. Jest godzina 21:30. Jutro zajęcia zaczynasz o 8:00. Dzisiaj jeszcze musisz tylko ułożyć dla każdej grupy układ, przygotować się do zajęć, rozplanować dzień. Na szczęście doba ma 24 godziny…
Wydawałoby się, że scenariusz brzmi troszkę nieprawdopodobnie. Może i jest przekoloryzowany. Aczkolwiek jak niewiele brakuje by stał się realny? Początkujący instruktor staje przed wieloma problemami i decyzjami. Musi pogodzić zazwyczaj szkołę z tańcem. Zdarza się, że z samego początku nie dostaje wynagrodzenia za prowadzenie zajęć, bo obserwuje, staje z boku, powtarza po bardziej doświadczonym instruktorze. Nabiera pewności siebie, uczy się podejścia do dzieci. Prowadzi po raz pierwszy zajęcia pod okiem nauczyciela. Zauważa swoje błędy i przepaść, jaka dzieli go od profesjonalisty. Z czasem dostaje swoje grupy, pierwszych solistów i duety. Pracy jest coraz więcej, a czasu na przygotowanie coraz mniej. Pojawiają się pierwsze występy, pochwały ale i słowa krytyki. Ambicja każe mu dawać z siebie 100% możliwości. I stop. Przychodzi moment, kiedy w całej gonitwie za pracą pojawia się myśl: „Hej, a gdzie jest w tym taniec?”. Niestety mam dla ciebie złą informację, ale nie zatrzymasz już tej gonitwy. Nie porzucisz nagle prowadzenia zajęć. Chcesz być instruktorem, coraz lepszym i lepszym. Z tego powodu stajesz się tancerzem. Gorszym, lepszym? A może smutniejszym? Nie masz czasu na własny rozwój, już o wolnym czasie nie wspomnę. Organizm co jakiś czas wysyła ci sygnał: „Halo, człowieku, ogarnij się, bo długo tak nie pociągniesz.” Uwierz, warto go posłuchać.
Tancerzu, rodzicu, instruktorze, czytelniku. Nie jestem w stanie stanąć naprzeciwko ciebie, spojrzeć w oczy i powiedzieć, że taniec jest moją pasją i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nie wiem czy kiedykolwiek tak uważałam. Kiedyś przeczytałam, że pasja jest równa z miłością. Ktoś kto to stwierdził, myślę, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, jeżeli ma takie podejście i życzę takiego samego każdemu. Ja jestem na etapie, w którym mam ogromny mętlik w głowie. Boję się jak potoczy się dalej moja taneczna kariera. Jeżeli nie czuję miłości do tańca to może nie tym powinnam się zajmować? Jestem instruktorem już od kilku lat, a wciąż zdarza mi się stresować przed zajęciami. Mam momenty, że chciałabym to wszystko porzucić i odpocząć. Czuję ogromną presję i strach, że nie podołam. Zawiodę siebie, instruktorów, rodziców, a przede wszystkim tancerzy. Jak jednocześnie mam czuć miłość do tego co robię? Zapytacie: „Powiesz w końcu do czego zmierzasz?”. Otóż pomimo tych ciągłych narzekań jaki to świat instruktora i tancerza jest okropny, to jest w tym coś co nie pozwala przestać. Bardzo przypomina mi to uzależnienie. I myślę, że gdyby nie to uczucie, to nikt z nas nie byłby tak związany z tańcem. Jest to coś, co sprawia, że masz siłę uśmiechać się do dzieci i sprawiać im radość, pomimo, że wczoraj zmarł ci dziadek. Coś, dzięki czemu zapominasz, że nie jadłeś od 7 godzin. Coś, czemu poświęcasz multum czasu, a i tak potrafi ci nie wyjść, tak jakbyś chciał. Nie będę kłamać, że jeżeli znajdziecie sobie pracę, która będzie waszą pasją, to życie będzie idealne. Nie zawsze będzie wam się chciało i nie zawsze będziecie z siebie zadowoleni. Co jeszcze? Nie oszukujmy się, że będziecie usatysfakcjonowani ze swojego wynagrodzenia.
W zawodzie instruktora nie ma czasu na odpoczynek od tańca. Jeżeli w danej chwili nie jesteś na sali to i tak układasz choreografię, wymyślasz stroje dla grupy, szukasz inspiracji, czytasz, oglądasz. Tutaj nie ma czegoś takiego jak koniec. Zawsze można więcej, bardziej, częściej. Z jednej strony jest to fascynujące, bo nie ma nudy, schematów. Z drugiej, potrafi być męczące. Czasem brakuje oddechu, głowa jest pusta, a instruktor bez kreatywności to jak samochód bez kierowcy. Patrzę czasem na tancerzy i zastanawiam się co ich trzyma w tańcu. Co jest takiego wciągającego w wykonywaniu dziwnych ruchów do muzyki. I kiedy już wydaje mi się, że nie jestem w stanie poznać odpowiedzi to na zajęciach pojawia się dziecko, które przynosi laurkę dla najlepszej instruktorki. Pojawia się uczeń, który mówi, że dzięki workoutom, których tak bardzo dzieci nie lubią, czuje, że ma więcej siły i wolnej się męczy. Podbiega cała grupa i przytula się do ciebie, jak do najlepszej przyjaciółki. Dla takich momentów i z takich powodów jest ciężko to wszystko porzucić. Tak naprawdę im więcej się analizuje, tym więcej krętych dróg tworzy się w głowie. Zdarza mi się wyłączać myślenie, tylko po to, aby przerzucić się na automat i wykonywać swoją pracę, pozbawiając się przy tym emocji. Dzięki temu udaje mi się „nie zwariować”. Bardzo się boję, że zachowanie to jest tożsame z wypaleniem zawodowym. I dochodzimy do całej puenty. Kiedy taniec przestaje być pasją? Może robię błąd, zadając to pytanie od razu z narzuconą tezą. Nie wiem ile czynników ma wpływ na moje stwierdzenie. W zasadzie to nie wiem dużo rzeczy. Wróć. Nawet jak wiem to nie rozumiem. Poprosiłam mojego brata, aby podał mi definicję tańca. Odpowiedział: „Taniec to chyba gestykulowanie ciałem, żeby wyrazić swoje emocje, czy coś takiego”. Myślę, że ta odpowiedź nie różni się od reszty, bo powszechnie uznane jest, że taniec jest związany z uczuciami. I pomimo, że słyszałam te słowa milion razy to nie jestem w stanie ich zrozumieć.
Jedyne emocje, które ja odczuwam w tańcu to presja, złość, zażenowanie i wieczne niezadowolenie. Poprzez radość, następnie przez obojętność przechodzi w negatywny stosunek do tańca. Czy znaczyłoby to, że taniec nadaje się nie tylko do wyrażania, ale i generowania złych emocji? Oczywiście popłynęłam tutaj o wiele za daleko, aczkolwiek chce pokazać co może stać się z człowiekiem, który zatraci swoją pasję. Nie piszę o tym, co może się stać z dzieckiem, które odnajdzie swoje zainteresowania i będzie je rozwijało, będąc przy tym szczęśliwym, bo mnóstwo jest takich przykładów. Kiedy Iga Świątek odnosi sukcesy, nikt nie mówi o tym, jak ciężko pracowała, ile poświęciła, a nie wierzę w to, że nie miała gorszych chwil. I w pełni rozumiem dlaczego się tego nie robi. Sama też wolałabym teraz opisywać jakim jestem kozakiem, dziękować ludziom, którzy mi w tym pomogli. Ale nie o tym jest ten tekst, ponieważ nie uważam się za kogoś, kto mógłby powiedzieć coś mądrego, zainspirować. Wiem natomiast, a przynajmniej zakładam, że to o czym piszę nie jest czymś nadzwyczajnym. Zatem kolego/koleżanko, który/a to czytasz, wiedz, że każdemu zdarza się moment zawahania, beznadziejności, braku wiary w siebie. I może się utrzymywać bardzo długo. Nie dam ci odpowiedzi co zrobić, żeby się tego pozbyć. Czasem wystarczy, że odblokuje się tylko jedna dróżka w głowie i nagle wszystko się wyjaśnia. I pamiętaj, że ty podejmujesz decyzje i bierzesz za nie odpowiedzialność, dlatego teraz twoja kolej, aby przeżyć ten dzień jak najlepiej.
6:00. Dzwoni budzik. Co robisz?