Jeszcze Anioły mają Nogi i Kreatywność

Autor: Robert Jamiński
Liczba stron: 408
Okładka: Twarda z obwolutą - Folia satyna, błyszczący lakier.
Strona WWW: https://praktykaruchu.jchost01.pl/
Wydanie 2 – 2019-07-01
Recenzuje... |
„Jeszcze anioły mają nogi i kreatywność” Roberta Jamnika Jamińskiego, to książka, którą dostałem w prezencie od samego autora razem subtelną prośbą o opisanie wrażeń po jej przeczytaniu ;) Postanowiłem jednak, że nie będę się silił na typową recenzję tylko po prostu wyrzucę z siebie co czuję i myślę w związku z tym dziełem. Jestem przede wszystkim bboyem, jest nim też Jamnik pomimo, że tańczy też inne style tańca, a książka nie jest tylko dla bboys/bgirls . Ja jednak w swoim tekście nie będę się nad tym wszystkim rozdrabniał i opiszę wam książkę z poziomu bboya i bboyingu. Długiego wstępu nie będzie bo nie chciałbym aby ktoś w nim ugrzązł i nie doczytał reszty, a tytułem wstępu miałbym całkiem sporo do powiedzenia, ale do rzeczy;
„Jeszcze Anioły mają nogi i kreatywność” jest unikatową opowieścią o świecie tańca. Dlaczego? Przede wszystkim nie jest to żaden podręcznik, czy opracowanie naukowe jakich wyszło już niemało w tym temacie. Miałem wrażenie, że czytam coś w rodzaju połączenia współczesnego Małego Księcia z zestawem przemyśleń i historii z życia instruktora tańca, który jest zarazem mężem i ojcem co bardzo silnie wybrzmiewa w całej opowieści.
Głównym bohaterem historii opowiadanej przez Roberta jest mały Mi, który idąc przez życie dorasta, uczy się, poszerza świadomość. W rozwoju pomagają mu tajemnicze byty- raz jest to jego własny cień innym razem kropka, dziecko czy tajemniczy staruszek. Od samego początku Mi jest na tyle tajemniczą postacią, że kusi do dociekania kogo autor ukrył pod takim imieniem? Siebie? Swojego syna? Songo z Dragon Balla? Clouda ze Skill Methodz? Może małego Michaela Jacksona? Każda odpowiedź jest możliwa bo życie Mi jest pełne sennych fantazji i dziwnych, metafizycznych przygód. Opowieści towarzyszą rysunki autora, na których pojawia się Mi i inne postacie. Rysunki skłaniają do analizy i szukania podobieństw w wyglądzie Mi do kogokolwiek kto mógłby być ukryty za tym imieniem. Dzieje się tak tym bardziej, że próżno na jakimkolwiek szukać wyraźnych rysów twarzy. Światło zawsze pada tak, że tych twarzy nie widać. Tym oto sposobem rysunki dodają jeszcze większej aury tajemniczości. Początkowo koncentrowałem się na tożsamości Mi tak bardzo, że nie zauważyłem, iż dużo ważniejsze od tego kim jest są jego przygody i nauki, które z nich płyną. Niestety nie mogę zdradzić kim tak naprawdę jest Mi i do czego dąży. On sam nie wie tego, aż do tego szczególnego dnia opisanego na ostatnich stronach. Historia Mi jest pochwałą drogi i bycia w chwili obecnej, czerpania z niej jak najwięcej w zgodzie z naturą i bliskimi. Jest pochwałą pracy nad swoimi emocjami i relacji z samym sobą. Mi naturalnie na pewnym etapie swojego życia odkrywa taniec, ale co jest w tym wszystkim bardzo istotne taniec staje się tylko narzędziem, które pomaga mu dotrzeć do celu, celu dla którego został stworzony.
Mając za sobą kilkanaście pierwszych stron odniosłem wrażenie, że postać Mi i jego historia to dość banalna kalka tekstów Paulo Coelho i najbardziej znanej książki Antoine Saint Exupery, ale im bardziej się wczytywałem tym gwałtowniej kruszyło się moje pierwsze wrażenie. Otwierając książkę liczyłem bardziej na konkretne i przyziemne spostrzeżenia autora dotyczące sceny tanecznej. Później okazało się , że bez historii Mi ta książka nie byłaby tak szczególna i wartościowa.
Historia małego Mi jest dowodem na wysoki poziom świadomości autora. Piszę o tym specjalnie bo podejrzewam, że większość osób czytających książkę skupi się bardziej na prawdziwych historiach z życia Roberta i jego przemyśleniach na temat tańca i sceny. Oczywiście, tam też jest sporo ciekawych rzeczy i dużo wiedzy. Możesz dowiedzieć się jak być lepszym tancerzem, lub lepszym człowiekiem, możesz dowiedzieć się obu tych rzeczy. Mniej więcej co kilka stron trafia się myśl lub cytat autora powodująca konieczność zrobienia przerwy i głębszych przemyśleń- często musiałem przystawać. Znalazłem tam sporo ciekawych uwag dotyczących kultury Hip Hop, zawodów tanecznych czy metod szkolenia podopiecznych. Znalazł się też rozdział poświęcony mojej załodze i imprezie Hip Hop Quest 20 lat Side by Side, którą współorganizowaliśmy z Rzeszowskim Domem Kultury i Piotrkiem Fijakiem ze Stowarzyszenia Tańca Ulicznego z Rzeszowa. Jamnik nie kryje się z tym, że zarówno ja sam jak i koledzy z mojej ekipy stanowili dla niego dużą inspirację w tym co robi. Kilka lat temu miewałem momenty gdy byłem bardzo zdziwiony jak silnie ten człowiek wierzy w to, że to co robię jest wyjątkowe i warte uwagi. Było to na pewno coś co w wielu chwilach mnie napędzało by dalej robić to co robię, za co przy tej okazji pragnę mu powiedzieć szczere Dziękuję. Szczególnie teraz przy okazji tej książki czuję, że Robert stał się dla mnie nie tyle wariatem z małego Milejowa ,który postanowił żyć w tym Milejowie z tańca, co po prostu człowiekiem inspirującym od którego można się dużo nauczyć. Było już tak przy okazji książki „Praktyka ruchu w tańcu ulicznym”, teraz nastąpiło drugie silniejsze „uderzenie”. Myślę, że dobrze by było gdyby jego głos stał się słyszalny również dla innych bboys i bgirls w naszym kraju i w tym momencie STOP bo już wyczuwam twoją wątpliwość, a więc uzasadniam;
Przyszło nam żyć w czasach kiedy breaking stał się opłacalnym sportem ekstremalnym. Tysiące bboys i bgirls na całym świecie marzy o trofeach, wyjazdach zagranicznych, sponsorowanym teamie, szafie pełnej ciuchów od streetwearowej marki która jest „sponsorem zdjęć na Instagramie” . Wielu marzy o byciu zapraszanym do sędziowania i prowadzenia warsztatów. To jest taki breakingowy sen, który silnie napędza tą scenę. Sukces i chęć wybicia się , uzyskania respektu, zostania rozpoznawalnym na tej scenie jest teraz szczególnie silna. Wciągnięcie breakingu na Igrzyska Olimpijskie tylko to pogłębi. Rozwój będzie wiązał się z większymi pieniędzmi, większymi eventami, z większą ilością ludzi marzących o tym wszystkim i bardzo się o to starających. Dziś dla większości młodych bboys i bgirls największymi inspiracjami są idole którzy wygrywają taśmowo wielkie eventy. Większość zna ich tylko z internetu. Oczywiście wciąż na tej scenie są starsi, którzy szacunek i rozpoznawalność zdobyli w czasach gdy zaszczyty nie miały tak dużego znaczenia ale oni już byli, dzisiaj idolami zostają ci którzy je zgarniają. Czy to wszystko jest złe? Czy czymś złym jest zarabiać pieniądze na swojej pasji? Mieć wypracowany respekt w tej społeczności? Zdrowo rywalizować z innymi o docenienie swojej ciężkiej pracy? Inspirować się tegorocznym zwycięzcą Undisputed czy podobnej imprezy? To wszystko jest dobre! Jest dobre bo czyni najwyższej klasy artystów ze zwykłych dzieciaków bez względu na pochodzenie i majętność, pozwala zawiązywać nowe przyjaźnie, wciąga w świat gdzie granice państw i bariery językowe przestają przeszkadzać by robić razem to co się kocha, skłania do dbania o swoje zdrowie i daje cel w życiu tym którym go brakuje. To wszystko daje mnóstwo pozytywów ,których nie sposób tu wymienić pomimo całej swojej komercyjnej otoczki. Ja też się jaram takimi rzeczami, pewnie nie tak jak kiedyś, ale w jakimś stopniu na pewno. Jest jednak coś większego w tym wszystkim, ważniejszego, coś do czego taniec może doprowadzić gdy jest narzędziem nie celem samym w sobie. Jamnik już to wie, a w jego książce dowiaduje się tego mały Mi.
Robert należy do ludzi , którzy zdają się być bohaterami słynnego już zdania wypowiedzianego przez bboya Jeremy z Havikoro , którego nie jestem teraz w stanie przytoczyć w oryginale ,ale które sprowadzało się do ; „Scena nie potrzebuje więcej zwycięzców, potrzebuje więcej liderów”. Jamnik jest pod tym względem szczególny ponieważ już w początkach swojego tańczenia odsunął na bok to do czego dąży większość bboys. Znalazł swoją drogę podczas gdy wielu z nas szuka jej po naście lat i wciąż nie jest pewna dokonywanych wyborów. Wiedział, że bitwy, cyphery i wykładanie lagi przeciwnikom to nie jego bajka. Postanowił zostać najlepszym instruktorem tańca i wychowawcą dla swoich małych adeptów, najlepszym jakim tylko jest w stanie się stać wynajdując w tym celu wszelkie możliwe metody i bez przerwy pracując nad sobą. Połączył to z silną wiarą w Boga, w ludzi, w bliskich. Postanowił połączyć pasję z życiem rodzinnym dążąc do bycia mistrzem także i w tej dziedzinie. W przeciwieństwie do wielu sobie podobnych, nie zdecydował się w tym celu na wyprowadzkę do większego miasta gdzie są większe możliwości, ludzie bardziej doceniają uliczną sztukę, a na szkółkę ma szansę przyjść więcej uczniów na których można zarobić. Postanowił zostać liderem lokalnej społeczności i zostać dobrym hip hopowym duchem dla swojego małego miasteczka. Miejsce, które tak bardzo kocha nie jest nawet małym miastem, lecz wiejską gminą w jednej z najbiedniejszych części kraju. To właśnie w to miejsce, postanowił przenieść mityczny hip hopowy Bronx bez wad Bronxu i zrobić z tego coś totalnie świeżego i swojego. Stworzyć lokalną wiejską społeczność hip hopową. Postanowił zrobić coś, co w naszych warunkach wydawało się być naiwnym szaleństwem tanecznego marzyciela. Brak wsparcia i niepoważne traktowanie wyboru, którego dokonał nie zraziło go do tego marzenia. Dopiął swego i nie zatrzymuje się w swoich dążeniach. Zawarł w tej książce historię kilkunastu lat swoich zmagań. W świecie, w którym tak wielu próbuje kopiować zwycięzców, nie szukając inspiracji u liderów on sam prawdziwie poszedł swoją drogą. Dziś, często gdy mówimy o kopiowaniu w tańcu, odnosimy się do ruchów ,do styli, ale ludzie próbują kserować również cudze drogi, stając się cieniami swoich idoli. Jamnik doskonale rozumie takie rzeczy- są one też częścią odkryć małego Mi. Robert stworzył coś w rodzaju nowego wymiaru bboyingu dostosowanego do miejsca w którym żyje, uwzględniającego aspekty, nad którymi nie głowili się pionierzy w latach siedemdziesiątych, walczący o przetrwanie w miejskiej dżungli. To była ich walka, my jesteśmy w Polsce roku 2019, ale ten Hip Hop nam też wciąż może się przydać, bardzo przydać. Sztuką jest go zaadoptować do naszych warunków. Jamnik to zrobił i jest to szczególny level bboy filozofii, którą zdecydowanie warto poznać. W filozofii Jamnika na pierwszym miejscu staje człowiek, zasługujący na to miejsce tylko dlatego, że jest człowiekiem, ewentualnie ciekawym człowiekiem, nie dlatego, że ścina innym głowy w tańcu jak Longinus głowy Janczarów na umocnieniach Zbaraża . To jest filozofia której nie musisz chłonąć, przejmować jego punktu widzenia, ale zdecydowanie warto to sprawdzić i wyciągnąć wnioski.
Zawsze alergicznie reagowałem gdy ktoś nazywał mnie tancerzem. Sam często używam tego zwrotu w tym tekście, ale dla mnie breaking/bboying to specyficzny rodzaj „movement” , za którym kryją się ważne wartości i aspekty filozoficzne. Bboying jest czymś czego nie można spłycać do rytmicznego poruszania ciałem w takt muzyki. Jest zjawiskiem, kopalnią wyjątkowych życiowych artefaktów i cieszy to, że wciąż są w naszym kraju ludzie którzy to rozumieją, czują. Ludzie, którzy nie robią pewnych rzeczy tej kulturze bo za mocno ją szanują i za dużo jej zawdzięczają. Ludzie, którym chce się w związku z tą kulturą rozwijać nie tylko ruch ale i myśl. Takim człowiekiem jest Robert, a ta książka jest na to dowodem. Teraz gdy szum wokół niej trochę przygasł, mam nadzieję że ten tekst pomoże go choćby troszeczkę, choćby na chwilę na nowo wzniecić ;)
Tańczysz, żyjesz, myślisz że wiesz o co w tym chodzi ,co jest ważne, czego potrzebujesz. Czytając „Jeszcze Anioły” możesz zwątpić czy aby na pewno wiesz „co należy”, a może wiesz ale tego nie robisz? Ta książka pomaga się przebudzić . Poczytasz, może wyda Ci się to śmieszne, niepotrzebne, bo przecież idziesz na tren, jedziesz na jam i pierzesz i czujesz się dobrze w prostym świecie ruchu i dźwięku bez zbędnego sentymentalizmu i rozmyślań, po co Ci jakiś MI? Sam bym tak pewnie kiedyś pomyślał na pewnych etapach swojej bboyowej drogi, ale to co jest w tej książce wraca do każdego z nas w różnych momentach życia. Nikt z nas przed tym nie ucieknie, nikt kto szuka co jest w życiu naprawdę ważne. Żeby do tego dojść Jamnik nie potrzebował zgarnąć Freestyle Session, zaliczyć trasy koncertowej z KRS One, czy należeć do super sławnego crew, które zwizytowało koła na 267 jamach. Wystarczyło by wykorzystał taniec jak maszynę do produkcji draży świadomości w milejowskiej stodole. Naklepał tych draży tyle, że się w tej stodole nie mieszczą. To nie są draże chińskie, nie są też z Bydgoszczy czy Radomia, są z głowy mieszkańca małego Milejowa na wschodzie Polski i ten człowiek chce się tym dzielić zapraszając na swoją ulubioną herbatę, proponując do niej poczęstunek.. Poczęstujesz się?