Przemek "OldskulE" Jędruszczak

Autor wywiadu: Robert "Jamnik" Jamiński
26 sierpnia 2014

Jamnik: Zakładam, że nie każdy wie, kim jest ten Oldskulowy Bboy z Zamościa. Dlatego na początek powiedz nam kilka słów o sobie.

OldskulE: Siemano, bawię w bboying od 14 lat występując pod ksywą OldskulE. Od zawsze cisnę w ekipie Side by Side, niegdyś zamojskiej, obecnie już ogólnopolskiej. Udzielam się też w projektach Funky Bruk Side , a wcześniej Stereo-Typy. Możecie mnie też kojarzyć jako organizatora kilku bboyowych imprez. Czasami prowadzę warsztaty i sędziuję imprezy.



Jamnik: Od warsztatów, które u nas poprowadziłeś moi podopieczni zadają mi ciągle jedno pytanie: „Skąd pan Przemek ma taka ksywkę?” – w ich imieniu proszę o udzielnie odpowiedzi.

OldskulE: Ksywą obdarzyli mnie koledzy z ekipy, z którymi kiedyś trenowałem. Był rok 2001, a na treningi przychodzili ludzie z różnych części miasta, którzy nie wiedzieli jak powstała ekipa. Akurat początki Side by Side miały miejsce na moim osiedlu i byłem świadkiem jak to się rozkręcało jeszcze zanim poszedłem na swój pierwszy trening. Często po treningach opowiadałem innym jak to było kiedyś na „zamojskim Bronxie”. Uznali więc że jestem „starą szkołą” skoro byłem świadkiem wydarzeń z lat 1997-2000. Miałem 15 lat, tańczyłem dopiero nieco ponad rok, a zostałem obdarzony ksywą „oldschool”. Słowo „oldschool” ma wiele znaczeń, więc chciałem jakoś zmodyfikować ksywę żeby była charakterystyczna tylko dla mnie. Około roku 2003 wychodziły buty hip hopowej marki Busta Grip reklamowane przez Paktofonikę/Pokahontaz. Kupiłem parę, a na pudełku widniał napis ”oldskule” . Pomyślałem wtedy- To jest to! Biorę! -stąd obecna pisownia ksywy. Trzymam to pudełko po butach do dziś :D



Jamnik: Powiedz, co zaważyło o decyzji wyboru Bboyingu, jako stylu, który zawładnął Twoim życiem?

OldskulE: „Zawładnął życiem”?- miało na to wpływ mnóstwo szczegółów, sytuacji, zdarzeń, o których mógłbym długo mówić, z których często nie zdaję sobie sprawy. Takie szczegóły kształtują nas i decydują później o tym kto odpuszcza ,a kto jedzie dalej z tematem i uzależnia się od bboyingu. Jedną z przyczyn był mój pociąg do sportu, sprawdzania granic własnych możliwości, rozwoju fizycznego. Uwielbiałem grać w piłkę nożną, ale w pewnym momencie zauważyłem, że nie ma w tym nic oryginalnego, bo grają prawie wszyscy, a ja chciałem się czymś wyróżniać. Zarazem zauważyłem, że w samej grze bardziej od skuteczności kręci mnie efekciarstwo, sztuczki, wślizgi, drybling w trakcie którego nie wiadomo co dzieje się z nogami, kopanie z przewrotki itp.-chciałem latać, a głowie wciąż grała mi piosenka Seal- Fly like an Eagle :D W międzyczasie zaczęły wychodzić teledyski Music Instructor- Super Sonic, Run DMC-Its like that , Dj Tomekk- 1,2,3… Pojawiali się tam bboye w całej hip hopowej otoczce. Jarałem się muzyką, graffiti, tym jak tańczą, jak wyglądają, dosłownie wszystkim, całą kulturą. Jarali się też inni , więc w moim mieście nastąpił boom na „breakdance”. Bboye pojawili się na dyskotekach u mnie w szkole. Chciałem spróbować, tak po prostu „umieć się kręcić tak jak oni”. Poszedłem z moim bratem (bboy Siwy) na swój pierwszy trening prowadzony przez założyciela SBSu- bboya Corasa, a było to w marcu 2000 roku i tak się zaczęło. Świadomość tego dlaczego bboying jest dla mnie najlepszy i dlaczego chcę w tym zostać na dłużej przyszła później, wraz z wiedzą. Dziś gdy ktoś mnie o to pyta ,pierwsze co przychodzi mi na myśl to wolność, którą daje ten taniec. Bboying nie jest betonowym zamkniętym stylem, zmuszającym jedynie do pracy nad perfekcją klasycznych ruchów. Bboying wymusza kreatywność i wieczne szukanie oryginalności w wielu aspektach- nie tylko w kwestii ruchów, lecz również swojej tożsamości, drogi, charakteru . Ktoś zamykający się w kanonie uważany jest za słabego bboya, który się nie rozwija. Bboying to bardzo trudny styl ,a trudne rzeczy zazwyczaj są dobre i stanowią wyzwanie, którego potrzebowałem. Poza tym wymóg bycia oryginalnym ,kreatywnym sprawia że „bboying jest historią ,która nigdy się nie kończy” i to jest coś co najbardziej mnie pociąga w tym stylu.



Jamnik: Jak wygląda obecnie a jak wyglądał kiedyś przeciętny dzień Bboya Oldskula. Co się zmieniło po tych 14 latach tańca?

OldskulE: Obecnie pracuję, chodzę do normalnej ,zwykłej pracy. Nie jest więc tak jak niektórzy myślą, że utrzymuję się z tańca, pokazów, warsztatów itd. Kilka razy spotkałem się z sytuacją kiedy naprawdę ludzie byli pewni, że robię to zawodowo. Otóż nie, a dlaczego tak jest to już kwestia z której możnaby zrobić drugi wywiad hehe. Siedzę w swojej pracy, w kancelarii od poniedziałku do piątku do godziny 16, a moje życie od jakiegoś czasu jest względnie ustabilizowane i czyste od innych zmartwień poza pracą. Mam więc ten komfort, że po pracy niemalże dzień w dzień mam czas by wpaść na salę i się „potarzać”. Czasami jest to 5dni pod rząd, plus jakiś bboyowy wyjazd w weekend. Bywa i tak, że przez 2-3 dni z rzędu muszę ogarniać po pracy jakieś życiowe sprawy i nie trenuję. Na pewno ten mój „grafik” życiowy i bboyowy obecnie jest ściślej rozplanowany, mniej chaotyczny niż kiedyś, a trenowanie bardziej świadome. Zwracam większą uwagę na to co jem, kiedy jem, ile śpię, jak wykorzystuję parkiet i ile na nim spędzam godzin tygodniowo. Gdyby popatrzeć na te 14 lat to ciężko byłoby znaleźć coś takiego jak „przeciętny dzień”. Był czas że chodziłem do szkoły, więc wieczorem po lekcjach był trening. Był czas że mieliśmy dobrą salę?- to dawaj trening dzień w dzień. Jak był z nią problem to rzadziej, albo wcale w poszukiwaniu miejsca. Później studiowałem prawo w Lublinie, więc bywało tak że przed sesją na 2-3miesiące musiałem w ogóle zarzucić tańczenie bo ogrom materiału i trudność egzaminów mnie do tego zmuszała, ale mając semestr z jednym wykładem dziennie, potrafiłem dzień w dzień siedzieć na sali po 5godzin przez 2-3miesiące… mógłbym długo mówić o tym jak wyglądało moje godzenie tańca z życiem w poszczególnych latach, bo różnie się działo i oczywiście miało to wpływ na różne metody i sposoby trenowania ,które przerabiałem przez te wszystkie lata. Bywały okresy załamania, kiedy nie tańczyłem, albo chodziłem na salę czysto rekreacyjnie , by później nagle żyć tym w 100% jak na obozie przygotowawczym do olimpiady. Zawsze jednak uważałem, że dzień bez treningu jest dniem straconym ;)



J: Jakie wydarzenia w swoim życiu możesz określić, jako przełom dla Twojego tańca?

O: Oprócz pierwszego treningu ,który nastąpił po wielkim boomie na break w Zamościu- o czym wspominałem, przełomy w pierwszych latach mojego tańczenia wyznaczały świeże materiały. Pierwszą kasetą VHS którą zdobyłem był materiał z polskich zawodów z Wasilkowa z 2000 roku, gdzie oprócz polskiej imprezy nagrane były bitwy o 1 i o 3 miejsce z BOTY 2000 i fragment pokazu Five Amox. Tą taśmę skatowaliśmy z bratem setki razy, była ona naszym głównym, pierwszym źródłem wiedzy o tym jak wygląda ten taniec poza teledyskami. Dostałem ją chyba jakoś na wiosnę 2001 roku, i to był nasz pierwszy skok na kolejny level świadomości. Drugi nastąpił dla mnie w 2002 roku gdy kolega z treningów nagrał mi Swift Rock Vol.1 Coś w rodzaju jak to teraz nazywamy DVD bboya Swift Rocka z legendarnej ekipy Battle Squad. Mógłbym długo opowiadać o tym materiale i jak bardzo zmienił moje życie. W skrócie?- zrozumiałem czym jest bboy lifestyle, indywidualny styl, dostrzegłem w tym filozofię, flave, foundation.. mnóstwo rzeczy których wtedy jeszcze nie potrafiłem nazwać, których zrozumienie zajęło mi kolejne lata tańczenia. Zacząłem odstawać świadomością na tle kolegów z treningów ,których głównym zmartwieniem wciąż było zrobienie barów i tomasów z jak największym rozkrokiem. Ten materiał wywrócił mi mózg na drugą stronę i miał znaczący wpływ na mój styl, ruchy , filozofię itd.- zwłaszcza przez kolejne kilka lat. Bboy Swift Rock przyjechał do Polski w 2008 roku, pojechałem wtedy na imprezę Circle Prinz do Warszawy w zasadzie tylko po to żeby mu powiedzieć i podziękować za ten materiał i inpirację . Oprócz tych dwóch taśm mocnym skokiem była dla mnie analiza Lords of The Floor 2001 i taśmy z walką Havikoro vs Visual Shock z BOTY 2001. Dostałem je w 2003roku, ale to już nie było to co Swift Rock.


Kolejnym znaczącym wydarzeniem były moje pierwsze poważne zawody w życiu- The Real Bboys Battle w Kraśniku- lato 2003 rok. Pojechałem więc na swoją pierwszą imprezę dopiero po trzech latach tańczenia. Wcześniej po prostu nie miałem pieniędzy i możliwości żeby gdziekolwiek pojechać. Moi rodzice nigdy nie popierali tego co robię, dla nich to zawsze była błazenada, na którą nie warto marnować pieniędzy, bo i nie było ich w domu za wiele. Pasja kosztuje, więc wyjazdy i poważniejsza zabawa w bboying zaczęła się dopiero wtedy jak zacząłem zarabiać jakieś pieniądze np. na pracach sezonowych i byłem na tyle wyrośniętym dzieciakiem, że mogłem kupić sobie nowiutkie superstary za pieniądze zarobione na zerwanych porzeczkach i wyrwać się z domu z ekipą na weekend do innego miasta :D Choćby tak dzisiaj niezbędna do zdobywania wiedzy rzecz jak komputer-nie miałem Pierwszy kupiłem na spółe z bratem dopiero mając 20 lat gdy sam na niego zarobiłem. Dostęp do kompa i neta to również był przełom i otwarcie możliwości na szybszy rozwój… ale wracając do Kraśnika 2003- To był od razu skok na głęboką wodę. Jedna z najlepszych imprez w Polsce. Moje pierwsze zetknięcie z ludźmi z legendarnych ekip Nontoper Mielonka, Broken Glass 2, Azizi, Spasiba Breakers, Stylowa Spółka Społem. Niesamowity klimat kraśnickiego amfiteatru, pierwsze tańczenie w kołach, pierwszy start w składaku bboys z Lubelszczyzny, koncert Zipery po finałach, a później machanie na gołym betonie, na dworcu PKS do wschodu słońca. To była naprawdę konkretna biba, której wiele współczesnych do pięt nie dorasta. Tak naprawdę dopiero mniej więcej w tym czasie stałem się oficjalnie częścią SBSu - na przełomie 2002/2003roku. Wcześniej jedynie trenowałem z chłopakami, nikt mnie oficjalnie nie przyjął. Była taka zasada, że przyjmuje prezydent ekipy, wówczas Coras. W moim przypadku nie było takiego jednoznacznego momentu, stało się to po prostu z dnia na dzień wraz ze wzrostem mojej świadomości, skilla i zaangażowania. Kolejnym przełomowym momentem był wyjazd na studia do Lublina w 2005. Był to czas gdy skład SBSu i jego „zamojskość” mocno się posypała. Po tym jak wygraliśmy imprezę w Wasilkowie pod Białymstokiem w 2004roku, kilka ważnych osób w ekipie porzuciło taniec. W Lublinie bboying też umierał, i nie było za bardzo do kogo pójść na trening. Poważnie myślałem wtedy czy z tym nie skończyć i skoncentrować się na studiach. Pojechałem na Battle of the Year 2005 do Niemiec, okazało się że w tym samym autobusie jedzie ze mną bboy Dawid z Tomaszowa Lubelskiego. Postanowiliśmy wtedy obaj że łączymy siły i bboys z Tomaszowa i okolic wchodzą do SBSu – miałem nowy cel. Moja ekipa przestała być tylko zamojska, decyzję zatwierdził Coras, a kilka miesięcy później zająłem jego miejsce jako prezydent ekipy. Ostatni mocno przełomowy moment to był mój samotny wyjazd do USA w 2011 roku. Pojechałem tam na 3miesiące żyć tańcem i nauczyć się maksymalnie dużo u samego źródła. Podróż opisałem na forum break.pl. Później byłem zapraszany na warsztaty, sędziowanie imprez, Zulu Nation wysłało do mojego miasta Cold Chrisa aby poprowadził warsztaty.. zaczęło się dziać dużo więcej, aż do dziś.



J: Bboying jest sztuką, jednak często sposób, jaki trenują Bboye sprawia, że jest cięższy niż sport. Jak wyglądają u Ciebie proporcje pomiędzy sztuką a czysto sportowym podejściem do tego tańca?

O: Miałem okazję przerobić zarówno sportowe podejście, które dominowało u początków mojego tańczenia jak i artystyczne na fali mody na foundation, taneczność i „amerykański styl” w Polsce. Miałem okazję wyłapać wady obu systemów i obecnie staram się balansować, trzymać złoty środek. Zauważyłem przede wszystkim, że przesadnie sportowe podejście zabija kreatywność, oryginalność natomiast przesadnie luzackie, artystyczne podejście zabija wszechstronność i technikę. Często stwierdzam, że mam za mało treningów i są one za krótkie aby należycie dbać o balans pomiędzy sportową i artystyczną częścią mojego tańca. Właściwie jest to kwestia, którą bardzo trudno ująć w kilku zdaniach, mógłbym mówić o sportowych inspiracjach, miejscach gdzie ten sport w tańcu jest nie do uniknięcia i takich gdzie staje się on niepasującym do układanki elementem, ale że jest tego dużo to odniosę się do jakiejś pojedynczej kwestii np. jeżeli chodzi o ciało. Jest ono narzędziem pracy tancerza, a o narzędzia trzeba dbać aby długo służyły i były skuteczne w działaniu. Jedynym sposobem aby ciało długo służyło i było skuteczne w działaniu jest ochrona przed kontuzjami, dbałość o kondycję, rozciągnięcie i siłę mięśni. Żeby to osiągnąć trzeba stosować sportowe metody –dieta, masaż, regeneracja, trening siły i wydolności, rozciąganie itp.. Chociażby w tym jednym aspekcie widać jak nierozłączny jest związek pomiędzy sportem a sztuką tańca. Zwracam na to wszystko uwagę, ale nie żyję jak olimpijczyk na przygotowaniach do olimpiady, bo chociażby tak ważny element jak wyjście na hip hopową imprezę i tańczenie w kołach w klubie do rana bez martwienia się o brak ochraniaczy, snu, ból, czy te kilka piw stanowi dla mnie artystyczny element bboyingu, bez którego ciężko jest poczuć i zrozumieć wiele aspektów tej kultury. Z drugiej strony cenię sobie regularną żmudną orkę na sali z błyszczącym parkietem i materacami, katowanie do zarzygu jakiegoś powermove, freeza, poprawienie „orki” ostrym rozciąganiem lub treningiem siłowym z uzupełnieniem węglowodanów po samym treningu- brzmi sportowo? –no właśnie. Staram się trzymać w przewadze aspekt sportowo-zdrowotny, aby móc bez wyrzutów sumienia zaszaleć czasem i zrobić coś innego, wyłapać sztukę, chwilę, bez wielkiej szkody dla swojego „narzędzia pracy”.



J: Jak sądzisz, czy muzyka Disco Polo a raczej towarzyszący jej niegdyś bardzo często Bboye mogli mieć znaczący wpływ na rozwój Bboyingu w Polsce?

O: Jestem pewien, że pod wpływem elementów breakingu, które zdarzało się zobaczyć na tych teledyskach wielu ludzi próbowało tańczyć breakdance w Polsce, ale czy wpłynęli na bboying? Na scenę?- szczerze mówiąc nie sądzę. W drugiej połowie lat 90’ bboye lub raczej osoby wykonujące „elementy tańca breakdance”, często pojawiały się na takich teledyskach i wiele dzieciaków widząc to chciało spróbować, uczyło się figur, ale niewielu z nich przeobraziło się w bboys/bgirls , którzy zaznaczyli swoją obecność na tej scenie. W teledyskach Disco Polo nie było kultury, breaking pojawiał się tylko jako jałowy element tańca. Znam do dzisiaj takich ,którzy bazując na zajawce tego co zobaczyli na clipie disco nauczyli się barów i jeszcze dziś potrafią te bary wykonać, ale na tym zaczynała i kończyła się ich pasja breakingiem. Takich zajawkowiczów było wielu, ale ich breaking kończył się na góra kilku figurach, którymi chcieli robić furorę na dyskotece. Większość zatwardziałych bboys zaczynało od teledysków i materiałów na których jednak widać bboying, hip hop . Sam kilka pytań wcześniej opowiadam co stanowiło dla mnie pierwsze inspiracje, a to były lata 97-2000 kiedy na topie były również clipy disco i dobrze pamiętam, że podchodziłem bez emocji do breaka na tych clipach. Prawdziwie ruszały mnie te zagraniczne, gdzie był pokazany bboying w pełnej krasie, gdzie było to coś, muzyka, styl, flava, hip hop kultura. Niewątpliwie byli też tacy , którzy zobaczyli break na clipie disco i pomyśleli-oo fajne, ja też tak chcę, więc próbowali, w międzyczasie trafiając na solidniejsze źródła inspiracji i zostali w tym. Wydaje mi się jednak, że niewiele było takich osób i nie miały one jakiegoś większego wpływu na scenę, która już wtedy była mocno rozwinięta i miała swoje hiphopowe korzenie. Wydaje mi się, że Disco Polo mogłoby mieć znaczący wpływ na scenę i można by było mówić o wielu bboys którzy od tego zaczynali gdyby te clipy wychodziły w latach 80 i byłyby jedynym źródłem inspiracji tym tańcem, ale tak jak wspominałem po roku 90 mieliśmy już mocną scenę. Do Polski przyjeżdżali na imprezy goście z zagranicy- Flying Steps, Wedding Bboys, Battle Squad. Po wielkim boomie na breakdance w latach 80’, to była już druga generacja ludzi która wymieniała się między sobą kasetami VHS z zawodów, oglądała Yo MTV Raps, jeździła na BOTY, ludzie którzy przegrywali sobie taśmy z rapem ,funkiem, uczyli na zajęciach kolejną generację młodych bboys i gdzieś z boku patrzyli na te clipy disco, które dopiero wtedy zaczęły pojawiać się w telewizji.



J: Co najbardziej złości Cię w scenie Bboyingowej?

O: Dużo rzeczy, które tak naprawdę są mało znaczącymi bzdurami. Zazwyczaj doświadczeni bboye mówią o tym jak to dobrze było za ich czasów, a obecnie jest słabo, a najbardziej jadą po kwestii oryginalności. Zarówno kiedyś jak i dziś ludzie mieli problem z kwestią czym jest oryginalność i prawda jest taka, że kiedyś też byli kseroboje, TOYe, lanserzy, ludzie bez wiedzy którzy wciskali innym swoje teorie, niekompetentni sędziowie i instruktorzy, ci którzy się sprzedawali i ci którzy chcieli być undergroundowi itd. Itp. Mógłbym tak długo wymieniać to wszystko na co się najeżdża ,szczegółowo omawiając każdą kwestię ,ale raz- nie mamy na to tu miejsca, a dwa- gdy spojrzy się na to wszystko z dystansem to człowiek stwierdza, że nie ma takiej irytującej rzeczy ,która by naprawdę poważnie zagrażała scenie. Prawdziwy bboying od lat i tak broni się sam, a ci którzy śmiecą znikają z czasem pozamiatani razem ze śmieciami, które rozrzucili. Łatwiej byłoby mi powiedzieć co mnie nie irytuje, a raczej niepokoi na naszej lokalnej scenie.


Kiedyś ,gdy zaczynałem niemalże w każdym mieście była ekipa, lub kilka ekip. To były nieraz bandy po kilkanaście osób. Najczęściej chłopaków w wieku nastu lat. Oni nie chodzili na szkółki, warsztaty. Trenowali sami kiedy tylko się dało w miejscach skąd ich nie wyganiano, a każde zaoszczędzone pieniądze inwestowali w wyjazdy. Z takiej ekipy nastu naginaczy zostawało się dwóch ,trzech zdeterminowanych chcących coś udowodnić sobie i światu. Następnie łączyli się z innymi w ekipy ,które od kilku lat dominują na polskiej scenie. Problem polega na tym, że „bboying bitewny”- jak ja to nazywam, wśród nastolatków zanikł, nie ma następców. Bboying bitewny w Polsce tańczą w zasadzie tylko wyjadacze w wieku 20-35 , reszta to albo dzieciaki chodzące jeszcze do podstawówki, które nie mogą obyć się bez swego instruktora i znikają wraz zajęciami które wcześniej prowadził, albo tacy którzy traktują to jak niezobowiązujące hobby i ani myślą zostać tancerzem który pozamiata polską scenę . Wjeżdżam na imprezy i widzę wciąż te same stare gęby, a gdzie porywcze przyskillowane małolaty, chcące strącić starszych z podium i zdominować polską scenę? Ilu ich jest w skali Polski? Dziesięciu? Piętnastu? Tylu to ich było naście lat temu w samym tylko moim mieście. Stara gwardia się wykrusza, a imprez robi się więcej niż jest w tym kraju ekip, które mogłyby na nich jeszcze wystartować- może się mylę, nie wszystko zauważam, ale tak to widzę i nie wiem skąd ta zapaść.



J: Jeśli chciałbyś komuś podziękować za to, kim jesteś obecnie, kim byłby ten szczęściarz?

O: Na tym świecie nie ma jednej takiej osoby , która jednoznacznie wpłynęła na mój bboying- było ich zbyt wiele. Poza tym materialnym światem tą osobą, bytem, lub stworem jest „coś” , co jak ufam wpływa na nasze losy. Zagrał moim losem tak, że po 14latach tańczenia mam 2 sprawne ręce, 2 sprawne nogi i nieuszkodzoną głowę-chyba ;) - dzięki czemu wciąż mogę cieszyć się tym tańcem. Wielu nie miało tyle szczęścia co ja, niektórzy odpadli z własnej winy inni dokonali wyboru, a dziś często go żałują, a ja wciąż jestem i tańczę sobie. Kolega ,który pokazał mi pierwszego freeza i zaprowadził mnie i mojego brata na pierwszy trening był jednym z tych mniej szczęśliwych bo z powodów rodzinnych i zdrowotnych musiał odejść od tańca, a kilka tygodni temu zginął tragicznie tonąc w rzece. Choćby w kontekście takich wydarzeń jestem wdzięczny opatrzności, że pozwoliła mi dojść tak daleko. Ludzie często nie umieją być wdzięczni „górze” za małe rzeczy ,ale też za te większe. Taką większą rzeczą jest 15rok bboyingu, który mi właśnie leci, taką mniejszą mnogość małych pięknych chwil z nim związanych jak chociażby jakiś pojedynczy trening z którego wychodzę nieuszkodzony i cieszę się, że dałem z siebie wszystko i wszedł mi jakiś nowy fajny ruch. Nieważne czy rzeczywiście ktoś o tym decyduje, czy to tylko przypadek, ważne jest poczucie wdzięczności i traktowanie tych wszystkich chwil jak daru, którego nie godzi się zmarnować. Wtedy naprawdę żyje i korzysta się z tego wszystkiego dużo fajniej ;)




J: Kim dla Ciebie jest Bboy/Bgirl? Czy tancerz Bboyingu, który nie dąży do konfrontacji z innymi Bboys ma prawo określać się mianem Bboya?

Abstrahując od powszechnie znanych książkowych definicji i rozważań nad kwestiami typu „beat boy czy break boy” , dla mnie to osoba ,która otwarcie identyfikuje się z bboyingiem jako elementem kultury hip hop i ta identyfikacja nie ma znamion sztucznego lansu. Gdybym miał wypowiedzieć swoją krótką definicję czegoś co definiuje bboya/bgirl to byłoby coś w stylu- unikalne połączenie hip hopowej świadomości z ruchem ,którym może być taniec lub wszelkie inne działania bezpośrednio związane z promocją bboyingu. Dla mnie to osoba która działając aktywnie na scenie jednocześnie szanuje podstawowe zasady tej kultury, oddaje szacunek pionierom i wie czym są fundamenty. Szacunek dla bboya od innego bboya za to co robi lub zrobił jest bardzo ważny, bo to najcenniejsza rzecz o jaką walczymy i jaka nam zostaje po okresie w którym byliśmy zaangażowani w rozwój sceny. My go dziś oddajemy starszym, kiedyś będziemy chcieli by młodsi oddali go nam. Szacunek jest podstawą łączności pomiędzy pokoleniami bboys. Wracając jednak do definicji bboya- dla mnie to niekoniecznie osoba tańcząca , nie wspominając o udziale w bitwach. Zwłaszcza teraz gdy mamy coraz więcej bboys mających po 40, 50lat i więcej, trzeba na nowo zdefiniować to pojęcie. Oni nie biorą już udziału w bitwach i już nie tańczą, a jednak często są obecni i wspierają tą scenę, prowadzą warsztaty, wykłady, organizują imprezy, czy w związku z tym mamy prawo odbierać im tytuł bboya? – nie sądzę. Na ich przykładzie widać że bboy/bgirl to ktoś więcej niż aktywny tancerz/tancerka. Zawsze gdy o tym myślę przypomina mi się pewna rozmowa z czasu gdy byłem w Nowym Jorku. Na jam na Bronxie przyjechała wtedy kanadyjska część legendarnej ekipy Floormasters. Był tam bboy ,który miał 50pare lat i w rozmowie ze mną powiedział , że tańczy od 30lat, wciąż jest bboyem i autorytetem na tej scenie, ale nigdy nie brał udziału w żadnych zawodach. Owszem były bitwy w kołach, ale nie zawody, i wtedy zapytał retorycznie czy w związku z tym nie jest bboyem? A może nie jest dobrym bboyem skoro nie ma półki wypełnionej pucharami? Mówiąc o tym chciał mi uświadomić jak błędne jest myślenie wielu współczesnych bboys, którzy esencję widzą w sportowej rywalizacji. Sam mam wrażenie że dziś zbyt wielu młodszych bboys zapatrzonych jest w zawody, turnieje, rywalizację, i hip hopowe „peace, love, unity and having fun” zamieniło na olimpijskie „wyżej, mocniej ,szybciej”- to pułapka która ogranicza, spłyca bboying, który jest bardziej ruchem kulturowym niż rodzajem „sportu”-w tym specyficznym wiadomym nam znaczeniu. Jeżeli ktoś rezygnuje z rywalizacji, bitew, zawodów to pozbawia się ciśnienia, które generuje progres i wielu innych elementów, które poprzez bitwy przyczyniły się do rozwoju bboyingu- jest to moim zdaniem jego strata. Jednakże nie uważam, że pozbawia go to statusu bboya/bgirl. Piękno bboyingu wiąże się z wolnością i ilością dróg ,które możemy obrać, a te drogi niekoniecznie muszą wiązać się bitwami i rywalizacją na turniejach.



J: Czym się kierujesz planując warsztaty dla konkretnej miejscowości?

O: Planując warsztaty kieruję się różnymi czynnikami, ale akurat miejscowość nie ma dla mnie znaczenia. To czy jest to np. duże miasto czy jakaś mała gmina jest mi obojętne. Znaczenie ma wiek uczestników, ich ilość, stopień zaawansowania, czy trenują regularnie i mają instruktora, czy już kiedyś mieli ze mną zajęcia- aby nie powielać tego co przerabialiśmy, a także to czy są grupą która dobrze się zna i np. wspólnie trenuje czy też są zbiorowiskiem jednostek. Poza tym jest pewnie kilka innych rzeczy ,które podświadomie nakierowują mnie na to aby zrobić to w taki a nie inny sposób, ale to już byłby temat jakichś psychologicznych rozważań. Podstawą jednak dla mnie jest zawsze wczuć się w rolę „klienta” tych warsztatów, a więc zastanawiam się- Co im się może przydać? Czego potrzebują? itd. Nie chcę nikomu na siłę wciskać czegoś co być może jest dobre, ale akurat nie dla tej osoby, grupy, może jeszcze nie teraz. Przykład- opowiadanie 7letnim początkującym dzieciom o kopiowaniu ruchów, rzucanie ksywami, nazwami ekip, datami , kto wymyślił jaki ruch itd. Lepiej zrobić z nimi zajęcia rytmiczne i pokazać stanie na rękach plus konkurs kto dłużej będzie skakał do zapętlonego refrenu z House of Pain- Jump around ;p, a na czym polega oryginalność powiem im w odpowiednim czasie. Robienie warsztatów na zasadzie- „Sztuka dla sztuki, bo tak lubię, a że im to niepotrzebne ,albo są za słabi na to by to pojąć-ich problem” - uważam za stratę czasu, mojego i grupy którą przyuczam.



J: Opowiedz o tym, czym dla Ciebie jest ekipa, czym powinna być oraz jak budujesz w niej relacje?

O: To jest jedno z tych pytań, których nie zadałem starym bboyom na Bronxie gdy miałem okazję, czego bardzo żałuję, bo to oni po 30-40 latach tańczenia wiedzą najlepiej czym była i jest ekipa w bboyingu. Ekipa to temat rzeka na który dałoby się napisać pracę magisterską np. z socjologii ;p , zwłaszcza dla kogoś kto przesiedział w tym dużo lat. Moje postrzeganie tego zagadnienia zmieniało się przez cały okres mojego tańczenia tak samo jak zmieniała się ekipa w której byłem. Podejrzewam, że to co wiem jeszcze ulegnie zmianie.

Prawdziwe crew według mnie rodzi się wówczas gdy ludzi łączy coś więcej niż tylko wspólny trening, czy wyjazd. Wtedy gdy łączy ich przyjaźń, gdy mogą liczyć na siebie nie tylko w tańcu i gdy spędzają wspólnie czas poza nim. Dopóki to nie zaistnieje jest tylko projekt, zbieranina jednostek do misji specjalnych. Funkcjonowanie w prawdziwej ekipie ubogaca nie tylko w doświadczenie bboyowe, ale także życiowe, uczy relacji z ludźmi i szukania kompromisów w sytuacjach gdy różne charaktery zmuszone są do wspólnego działania. Kiedyś podstawą była dla mnie rywalizacja wewnątrz samej ekipy , nakręcenie jej, bo rywalizacja zmusza do pracy nad sobą, progresu, ale to wszystko w czasach gdy więcej działaliśmy czysto tanecznie, taka jednostka specjalna. Teraz , u mnie w ekipie, gdy wszyscy rozjechali się po Polsce i Europie, a bboying nie jest dla każdego priorytetem, podstawą jest wyznaczanie wspólnego celu co jakiś czas i nie chodzi tu tylko np. o wyjazd na zawody. Ekipa może mieć wiele wspólnych celów, misji, projektów i działać na różnych płaszczyznach związanych z tańcem. Czasami nawet takim wspólnym celem ,który cementuje ekipę, może być choćby głupie wyjście na piwo i pogadanie o życiu, swoich problemach- tak takie małe rzeczy też są ważne w budowaniu pozytywnych relacji wewnątrz ekipy i jej siły. To jest bardzo specyficzny rodzaj braterstwa, którego nie sposób wytłumaczyć laikom. Ważne jest żeby każdemu zależało na dobrych relacjach z resztą, na tym by coś wspólnie robić, by się rozwijać. Nie można zmuszać ludzi do tego wszystkiego trzeba zadziałać tak ,aby oni sami chcieli trzymać się razem i wspólnie działać. Staramy się być rodziną, bo to jest ten rodzaj relacji którą będziemy mogli zachować na zawsze. Dobrze jest mieć ekipę, bo najbardziej wartościową rzeczą jaka zostaje po okresie w którym tańczyliśmy aktywnie są wspomnienia, a wspomnienia są duże lepsze gdy jest je z kim dzielić.



J: Na koniec mam dla ciebie specjalne zadanie. Pomyśl, że możesz wypowiedzieć takie zdanie, które wpłynie na serca Bboys z całego świata. Może to być niestety tylko jedno zdanie. Jak by brzmiało?

O: Nie pracuj na to aby stać się jak inni, pracuj na to aby inni chcieli stać się takim jak TY!



Top